Sierżant Bagieta – znany youtuber – po latach spędzonych na służbie przeszedł do cywila. I… zaczął mówić. Jego najnowsza książka Otwierać! Policja to spisana bez kompromisów i półśrodków opowieść o realiach policyjnego świata. Koniecznie przeczytajcie darmowy fragment książki!
Interwencje
Na komisariat wbił typ. Stanął manifestacyjnie przed dyżurnym i zrzuca koszulkę. Świeci torsem, a tors obity.
– O, tu, tu! – gość pokazywał siniaki na klacie.
– Co tu?
– No, tu mnie szwagier siekierą jebnął!
– A co się stało, że uderzył tą siekierą?
– No, zajebać mnie chciał, chuj jeden pierdolnięty na umyśle.
Wyglądało więc na to, że zgłaszający miał podwójne szczęście. Musiał mieć dobre ubranie, które zamortyzowało cios, a napastnik w dodatku pewnie trafił go obuchem, co oczywiście może okazać się śmiertelnym ciosem, ale mimo wszystko daje większą szansę przeżycia niż uderzenie ostrą krawędzią. Dyżurny wypytał ofiarę o jej stan zdrowia i samopoczucie, ale facet stwierdził, że wszystko gra. Dyżurny pomyślał: „usiłowanie zabójstwa” i chciał wezwać karetkę. Ale typ twardo, że wszystko gra, karetki nie trzeba, teraz najważniejsze to złapać tego szwagra zbója.
Mnie wpadło to zgłoszenie. Zbieram się z komisariatu z młodym policjantem i już chcemy ruszać pod wskazany adres. Według ofiary do napaści doszło w jej mieszkaniu, a napastnik miał w nim nadal przebywać. Stoimy w progu komisariatu, kiedy słyszymy, że facet uporczywie odmawia wezwania karetki. Mogą być emocje, adrenalina, ale takie zgłoszenie bez chociażby wezwania karetki będzie słabo udokumentowane. Zawahałem się, jednak dyżurny dał nam jasną dyspozycje, żeby jechać i zawinąć gościa z podejrzeniem usiłowania zabójstwa. Sam byłem już skołowany, bo nie wiedziałem, czy ofiara wykazuje taką determinację, bylebyśmy tylko schwytali napastnika, czy może nadal jest w szoku i podaje niekoniecznie precyzyjne informacje.
Wsiedliśmy do radiowozu i wtedy sobie myślę – a nie byłem wtedy żadnym wyjadaczem, raczej leszczem, który dopiero zbierał doświadczenia – że jeśli typ jest uzbrojony w siekierę, to może dwóch to będzie nas za mało. Spróbowałem zorganizować przez radio dodatkowy patrol, ale nie było takiej opcji. Trudno, zgarnęliśmy na trzeciego dzielnicowego, zawsze to raźniej. A gdyby napastnik miał być agresywny, cóż, będzie trzeba sięgnąć po broń; on zaatakuje – my odpowiemy strzałami.
Na miejscu podchodzimy pod drzwi mieszkania. Klamki w rękach, tylko dzielnicowy stoi zesrany, jakby się bał w ogóle dotknąć broni. Nie powiem, u nas też bez frajdy, bo to zawsze gruba spina, kiedy gdzieś wbijasz ze świadomością, że na dzień dobry musisz trzymać walthera P-99 w dłoni. Elegancko pukamy. „Otwierać, policja!”. A tu spokojnie facet otwiera, niczego w rękach nie trzyma. A my mu przed twarzą machamy giwerami. „Kładź się na ziemię!”. Typ zdziwiony, zawiesił się. Układ mieszkania za nim: korytarz, wejścia do dwóch pokoi, kibel, pokój, kuchnia, łazienka. Ponawiam wezwanie, nie reaguje. Źle się to wszystko zapowiada. Otrzymał groźbę użycia gazu od kumpla i zaczął się burzyć.
Wreszcie kumpel wyszedł zza moich pleców. Wali gościa po oczach gazem pieprzowym. Gaz ma formę żelu, bo w pomieszczeniach nie używamy rozpylacza, żeby samemu się później nie władować w tę chmurę. Typ chciał zrobić unik,cofnął się, dostał w twarz gazem, kumpel stracił równowagę, poleciał na niego. Żel ze zbója wylądował na kumplu, obaj leżą poskładani, tamten się miota, dzielnicowy ze strachu stoi jak osinowy kołek… W tym samym momencie z mieszkania wypadły dwa psy.
Pierwszy – typowa blokowa parówka: serdelek na krótkich łapkach, wyłupiaste oczy, jazgotliwy szczek. Drugi pies – no, bydle, mieszanka labradora i husky. Myślę, że jeśli nie chłopa, to psa, ale chyba kogoś będę musiał odpalić. Zwierzęta w szczek, ale stanęły. „Człowieku, zabieraj te psy natychmiast!” – krzyczę. Ale psy w momencie ustąpiły, bo okazało się, że szefem w tym tandemie jest parówka, któremu wcale nie było spieszno do ataku, a bydle tylko obstawiało tyły i miało ujemną motywację do ataku. Serdel więc ciągle się darł, ale zachowując dystans, a cielak w ogóle wycofał się pod kanapę w pokoju.
Gość wierzga, kumpel go dominuje, ponowiłem wezwanie, żeby został na ziemi, ale facet nie chciał się zastosować. Próbujemy założyć mu bransoletki, kumpel wreszcie złapał dobry chwyt, co nie było łatwe, bo przecież nic nie widział (szacun!) – totalna szamotanina.
Nie czułem się pewnie podczas tej interwencji. Świadomość, że gość może być nieobliczalny, że korytarz jest tak ciasny, że nawet jak się rzuciłem w ten młyn, to kumplowi już nie bardzo miałem jak pomóc. A do tego ten dzielnicowy – biedny gość na emeryturze, którego wryło w ziemię ze strachu i zamienił się w lodowy posąg. Taka akcja mu się przytrafiła na stare lata. Oczywiście po ludzku z nim empatyzuję, ale wtedy to ja oczekiwałem wsparcia.
Jakby tego było mało, aresztowany dostał spięcia mięśniowego. Takiemu człowiekowi nie bardzo da się założyć kajdanki. Nie można go też dalej pacyfikować gazem. Jedyne, co można, to spróbować go po prostu zakuć w te cholerne kajdanki, choć ten sztywnieje niczym kłoda. Przejąłem chwyt od kumpla. Zacząłem typa zduszać, a w tym czasie kolega ogarnął twarz, żeby cokolwiek widzieć. Czuję, że facet zaczyna mięknąć, więc to moment, w którym już muszę poluzować, żeby nie przeholować. Wołam do kumpla: „Zakuwaj!”. Wraca, manewruje zręcznie kajdankami, założone. Tyle że w całym tym zamieszaniu i z ograniczoną widocznością, bo gaz, założył mu kajdanki z przodu. No to tak jakby nie założyć ich wcale! Znowu gościa zdusiłem, przepięliśmy bransoletki. Sytuacja zaczęła się uspokajać.
Kumpel wstał, dzielnicowy podał mu chusteczki do przemycia oczu po gazie pieprzowym. Typ leży w korytarzu. Z mieszkania wychodzą psy. Ten cielak obwąchuje, merda ogonem, szuka kontaktu – fajny pies. Mały prowodyr biega od ściany do ściany, od człowieka do człowieka, oczywiście nieustannie szczekając. Po chwili się jednak zamknął. Podszedł do kumpla, który siedział na schodach ze zwieszoną głową i zaciśniętymi oczami, bo piekły go jak diabli. Jedną ręką pociera twarz, drugą ma zwieszoną poniżej kolana. Serdel podchodzi, wącha go, liże po ręce, raz, drugi, a za trzecim – właśnie tak jak myślicie – za trzecim ugryzł go, bo na tej interwencji wszystko szło na opak.
Każdy z nas ma serdecznie dość, więc jak tylko złapałem oddech – bo jednak taki chwyt na dorosłym facecie utrzymywany przez kilka minut to solidny wydatek energii – pytam podejrzanego: – Gdzie jest siekiera? Tak, już wiecie, co odpowiedział. – Jaka, kurwa, siekiera?! – Chłopie, dopiero co szwagra chciałeś siekierą zajebać – o tę siekierę pytam. Facet nadal nie chce współpracować, więc zaczęliśmy przeszukanie. Faktycznie, za piecem kaflowym leżała siekiera. Nawet jej nie ruszyliśmy, tylko poprosiliśmy dzielnicowego, żeby jej przypilnował, nie dotykając, aż do przyjazdu technika. My tymczasem gościa rzuciliśmy do radiowozu i uderzamy na komisariat.
Wchodzimy, rzucam do dyżurnego, że się udało, i idziemy pisać kwity na 148. Siadamy, gadamy, bo wszyscy już ochłonęli. Pytam podejrzanego, o co w ogóle im poszło. On wyjaśnia, że miał już któryś raz przeboje ze szwagrem w związku z opieką nad dzieckiem. Brat jego siostry robił mu trudności z oddawaniem syna po jakichś akcjach rodzinnej pomocy, kiedy przejmował nad nim opiekę. Tym razem sprawca przyjechał odebrać syna, a facet znów nie chciał mu go przekazać. Pokłócili się, on go w końcu popchnął, tamten mu oddał, ten chwycił siekierę, no i stało się – zamachnął się na gościa.
– Dobra, rozumiem, kiepsko to brzmi, ale to wciąż nie jest powód, żeby kogoś walić siekierą po klacie – mówię.
– Wiem, wiem, poniosło mnie. My tak sobie gadu gadu, a tymczasem szwagier ofiara zmienił front. Odwidziało mu się. Opadły z niego emocje, wyparowała adrenalina. Zaczął panikować:
– Kurwa mać, a czy da się to jeszcze jakoś odkręcić?. Dyżurny zbiera szczękę z podłogi.
– Ja to tak teraz przemyślałem, no bo on jest z tą moją siostrą, my się nie lubimy za bardzo ze szwagrem, bo on kiedyś miał niebieską kartę, ale widzę, że się teraz chłop ogarnął… Polska rodzina w pełnej krasie. Alkohol, przemoc, spór o dzieci, animozje. I ten najtrudniejszy moment, kiedy człowiek próbuje coś przezwyciężyć, ale smród ciągnie się za nim i ma wieczną pokutę. Nie oceniam, tylko obserwuję, jak takie historie powielają się setkami. Szwagier ofiara ciągnie dalej
– Już ten szwagier nie ma niebieskiej karty, mają dzieci, pracują oboje, jest generalnie okej. Więc nie chcę teraz siostrze życia niszczyć, bo jak wam go zgłoszę, to go dacie do więzienia, a co wtedy moja siostra zrobi?
Wyjaśniamy gościowi, że nie jest potrzebne jego zgłoszenie – policja usiłowanie zabójstwa ściga z urzędu, więc udawanie, że nic się nie stało, to droga donikąd.
Tak wygląda litera prawa, ale rzeczywistość jest nieco bardziej skomplikowana. Znaleźliśmy się w patowej sytuacji. Owszem, mogliśmy zacząć działania i założyć sprawę z urzędu, czyli bez zgłoszenia przez poszkodowanego. Jednak prędzej czy później musielibyśmy do niego dotrzeć i tak jako do świadka. Wówczas nasza rozmowa mogłaby już wyglądać następująco:
– Stuknijcie się w głowie, panowie, ze szwagrem żyjemy jak bracia, nie mam nic więcej do powiedzenia w sprawie naszych relacji, które są prywatne, i nie zamierzam o nich rozmawiać.
– A jednak szwagier pierdolnął pana siekierą w serce. Czy tak wyglądają dobre relacje? – Kto twierdzi, że tak było? Pierwsze słyszę.
– Był pan w tej sprawie na komisariacie, pańskie zeznania słyszało kilku policjantów.
– Żona mi opowiadała o takiej sytuacji, ale sam jej nie pamiętam. Mówiąc uczciwie, byłem pod wpływem alkoholu i kawy, co zmieniło mój stan świadomości i gadałem od rzeczy, co moi bliscy mogą potwierdzić. Sam ani tego nie pamiętam, ani nie widzę powodów, dla których miałbym twierdzić w sprawie szwagra to, co próbuje mi pan przypisać, a nawet muszę stwierdzić, że jest całkiem odwrotnie.
Scenariusz rodem z Barei, które swoją absurdalnością rozkładają prawo na łopatki. Dobra, więc mamy problem: goście chcą się wymiksować, każdy ma swoją rację, a na koniec jeden przeciw drugiemu nie wystąpi. Tylko że sprawy zaszły już trochę za daleko. Szwagier ofiara – nie zgłasza sprawy, szwagier napastnik się kaja, a połowa komisariatu namęczyła się przez ostatnie dwie godziny, żeby rzetelnie odpowiedzieć na poważnie wyglądające zgłoszenie. Był pot, były łzy, obeszło się bez krwi.
Wtedy jeszcze na komisariacie nie mieliśmy kamerek nasobnych, a taka dokumentacja zgłoszenia byłaby dowodem w sprawie. Ja już wtedy miałem ambiwalentny stosunek do tego chłopa. Z jednej strony zrobiło mi się go żal, ale z drugiej byłem na niego wściekły, że musiałem jechać, szarpać się z nim, narażać młodego kolegę, stresować emerytowanego dzielnicowego. A typ mi teraz mówi „nic się nie stało”. Właśnie, że się stało! Trudna interwencja została zrealizowana.
Robimy z dyżurnym naradę, podczas której ważymy za i przeciw dwóch opcji, które mamy. Albo robimy notatkę i ciśniemy dalej, bo usiłowanie zabójstwa jest ścigane z urzędu.
Albo nie robimy notatki, bo nawet jak trafi pod sąd, to bez zeznań gościa będzie umorzenie. Ale jest jeszcze ten napastnik z siekierą, którego został powalony na ziemię, przyduszony, spacyfikowany gazem, zakuty w kajdany. „A, nie, sorry, w sumie to było niepotrzebne, wracaj, pan, do domu, życzymy dobrego dzionka i smacznej kawusi”.
Stwierdziłem, że muszę to jakoś mądrze rozegrać, żeby nie było dymu po tej całej akcji. Idę do podejrzanego. – Wie pan co, ma pan zajebistego szwagra – mówię. – Tak pan dzisiaj nawywijał, proszę pana, grubo nawywijał, a szwagier po prostu przyszedł i wywalczył, żebyśmy pana wypuścili. Tak więc, naprawdę, duży koniak dla szwagra, jak tylko pan wyjdzie z komisariatu. To jedna sprawa. Ale jest też druga. Bo zdaje pan sobie sprawę, że pan nawywijał, prawda? Więc nie obejdzie się bez sprawiedliwości. Zakłócanie porządku, którego pan się dopuścił, atakując szwagra, nie ujdzie panu płazem. Jako policjanci od tego jesteśmy, żeby każdy czuł się bezpiecznie. Więc za to, proszę pana, czeka pana mandat w wysokości pięciuset złotych oraz kolejne sto złotych za słowa wulgarne w miejscu publicznym. Czy przyjmuje pan taką karę?
Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać.
– Przyjmuję, przyjmuję. Równocześnie dyżurny zjebał od góry do dołu zgłaszającego przestępstwo i też zwolnił z komisariatu. Miało być usiłowanie zabójstwa, a skończyło się na dwóch mandatach.