„Cześć, jestem Agnieszka, jeżdżę w podziale bojowym Państwowej Straży Pożarnej od dziewiętnastu lat i… uwielbiam to robić!”. Pewnie tak mogłabym się przedstawić na spotkaniu osób uzależnionych od adrenaliny.
Zapraszamy do przeczytania fragmentu książki Pali się! Ryzyko, ogień, adrenalina Agnieszki Wojciechowskiej. W tej wyjątkowej opowieści autorka dzieli się codziennymi wyzwaniami i emocjami, jakie towarzyszą pracy strażaka. Przekonaj się, jak wygląda życie osoby, dla której adrenalina jest nieodłączną częścią zawodowej rzeczywistości.
24 godziny nigdy nie są takie same
Nie lubię schematów i nie oglądam powtórek. Straż dostarcza mi za każdym razem zmiany i nowości. Podczas jednej służby strażak pracuje przez 24 godziny, ale to nigdy nie są takie same 24 godziny. Przez dwie dekady żadna służba mi się nie powtórzyła. Ludzie nieraz mają taką refleksję dotyczącą swojej pracy, która sprowadza się do zdania „znów to samo”. Wstajesz rano i masz przeświadczenie, że nic cię nie zaskoczy – niby nowy dzień, ale w sumie taki sam jak ten, który dopiero co minął. Taki model z pewnością jest korzystny dla wielu osób, ale akurat nie dla mnie. Rutyna by mnie zabiła. Z rutyny wystarczą mi powtarzalne działania, które są związane z przejęciem służby – i na tym koniec.
Funkcjonują trzy zmiany, każda po 24 godziny. Zmiana służby następuje w okienku między 7.30 a 8.00. W jednostce musimy pojawić się punktualnie, by w następne pół godziny przejąć sprzęt, sprawdzić go ilościowo i jakościowo, aby był gotowy do akcji, uzupełnić wszelkie braki. Później mamy pół godziny na ćwiczenia poranne, choć raz w tygodniu zastępujemy je gruntownym sprawdzeniem sprzętu medycznego, aby mieć pewność, że wszystko jest w porządku. Niekiedy w tym czasie są też zajęcia ze sprzętem pneumatycznym lub inne, które wymagają okresowego przypomnienia zasad działania i obsługi. Kolejne pół godziny to ogarnianie garażu, czyli sprzątanie tej przestrzeni. O 9.00 śniadanie, o 9.30 zbiórka zmiany, czyli zbieramy się w pokoju dowódcy zmiany i omawiamy, kto przychodzi na następną służbę, co jest do zrobienia danego dnia i tym podobne zadania. O 10.00 zaczynają się zajęcia, które trwają jakiś czas, ale nie dłużej niż do 13.30. O 14.00 jemy obiad. Później albo dowódca organizuje zajęcia, albo każdy indywidualnie zajmuje się doszkalaniem lub zajęciami fizycznymi. Dobrze, że ten czas na samodoskonalenie jest, choć nie ma co ukrywać, że w grupie trudniej o dyscyplinę w tym zakresie, a jednocześnie trzeba uzupełniać wiedzę, bo inaczej pozostalibyśmy na poziomie kadetów. O 18.00 kolacja, później znów zajęcia grupowe lub własne, w tym wspólne zajęcia sportowe lub gimnastyczne. Od 22.00 panuje cisza nocna. O 6.00 pobudka, porządki, zmiana służby od 7.30 i o 8.00 koniec służby. Oczywiście to rozpiska ramowa, która obowiązuje, kiedy nie jesteśmy w akcji, a także pozwala dbać o to, żebyśmy nie stracili formy i w miarę możliwości rozwijali swoje umiejętności i wiedzę.
Ważnym elementem układanki jest mundur strażacki, który musi być stale gotowy do błyskawicznego założenia. Mundur strażaka waży 10 kg, w tym ubranie specjalne to niemal 4 kg, hełm 1,5 kg, obuwie ponad 3 kg, do tego rękawice. Kolejne 10 kg to aparat powietrzny. Później, w trakcie akcji, trzeba dodatkowo dźwigać drabiny, prądownice, torbę medyczną, sprzęt hydrauliczny, topór, piłę łańcuchową, hooligana, latarkę, kamerę termowizyjną, radiostację… Jeden odcinek węża waży około 10 kg, nożyce hydrauliczne około 15 kg – naprawdę trzeba mieć kondycję, żeby sobie z tym poradzić. Jeśli przyjmiemy, że średnia waga strażaka wynosi 75 kg, to oznacza, że musi on być na tyle silny i wytrzymały, aby bez problemu zachować sprawność przy stałym obciążeniu rzędu nawet jednej trzeciej własnej masy. W moim przypadku ta relacja bywa jeszcze bardziej wymagająca. Jeśli w pewnym okresie ważyłam 55 kg i miałam narzucić na siebie 25 kg, to już oznaczało niemal połowę mojej wagi.
Kiedy jesteśmy na służbie i przychodzi wezwanie – musimy być gotowi. Zaczyna się oczywiście od zgłoszenia.
Ktoś dzwoni na 112 lub na 998. Odbiera dyspozytor SKKM lub SKKP (Stanowisko Kierowania Komendanta Miejskiego albo Powiatowego), który jest automatycznie przydzielany na podstawie lokalizacji telefonu osoby dzwoniącej. Dyspozytor, po zebraniu wywiadu i decyzji o przyjęciu zgłoszenia, przekazuje informacje do jednostki pożarniczej odpowiedniej dla regionu. Osoba przyjmująca zgłoszenie w jednostce włącza dzwonki. Od czasu włączenia dzwonków mamy 25 sekund, żeby dotrzeć do garażu, wsiąść do samochodu i ruszyć do akcji. Jest to więc bardzo krótki etap wszystkich działań związanych z interwencją. Kiedy zgłaszający myśli o czasie reakcji straży na zgłoszenie, to najczęściej sprawdza godzinę, o której wybrał numer 112, i godzinę, o której na miejscu pojawiła się jednostka. Łatwo przeoczyć czas trwania samego zgłoszenia do dyspozytora i wywiadu, który dopiero uruchamia dalszą procedurę i wykonanie kolejnego telefonu do jednostki. Bywa, że na samym tym etapie może upłynąć kilka minut. Im zgłoszenie jest precyzyjniejsze i bardziej klarowne, tym ten czas będzie krótszy.
Strażacy często dowiadują się o charakterze akcji, do jakiej są wysyłani, dopiero w drodze. To pochodna walki z czasem. Nieraz dzwonki brzmią już w momencie, w którym do jednostki dzwoni dyspozytor. Aby usprawnić proces, stworzono schemat działań. Do określonych zdarzeń jesteśmy dysponowani według wcześniej przygotowanych wskazań. Mocno uogólniając, jeśli na przykład interwencja dotyczy kolizji samochodowej bez poszkodowanych, to pojedzie jedno auto, ale do wypadku z poszkodowanymi muszą pojechać już dwa. Zwykle dyspozycja dotyczy jednej jednostki, są jednak wyjątki i dyspozytor może uznać, że należy wezwać zastępy z dwóch jednostek. Niekiedy tak się zdarza w wypadku trudnych lokalizacji, gdy istnieje prawdopodobieństwo, że dojazd z innej lokalizacji i innego kierunku przebiegnie skuteczniej, lecz nie ma co do tego pewności. Praca dyspozytora oraz strażaka w jednostce, który na danej służbie pełni dyżur telefoniczny, może istotnie wpływać na końcowy czas realizacji zgłoszenia. Przy czym w jednostce są to dyżury rotacyjne, dzięki czemu każdy ma okazję przekonać się o istotności tej roli, ale też nie musimy obarczać tym na przykład najmłodszych strażaków, którzy rwą się do akcji, a nie do słuchawki. Właśnie dlatego mnie ta rola całkiem ominęła. Na szczęście, bo przy moim temperamencie nie czułabym się dobrze w pozycji siedzącej dłużej niż przez 90 sekund.
Pamiętam swoją pierwszą służbę w krakowskiej Trójce, czyli JRG-3, Jednostce Ratowniczo-Gaśniczej numer 3, 3 czerwca 2009 roku. Początkowo wszystko działo się według schematu: przejęcie służby, śniadanie, zajęcia w grupie. Aż wreszcie zabrzmiały dzwonki. Pojechaliśmy do otwarcia mieszkania, ponieważ zgłoszenie dotyczyło nieprzyjemnego zapachu, który wydobywał się na klatkę schodową. Tego dnia panował upał, co sprzyja szybszemu rozkładowi ciała. Takie też było podejrzenie. Koledzy w jednostce od razu zapałali ciekawością, jak też sobie poradzę z taką sytuacją na start.
Od samego początku służby, aż do dziś, korzystam z tego, co przekazała nam w szkole na zajęciach z psychologii pani Ania. Powtarzała „nie kolekcjonujemy obrazów”, czyli nie wpatrujemy się, nie zapamiętujemy widoków, na jakie natrafiamy w trakcie służby, a wręcz w miarę możliwości ich unikamy. Myślałam o tej radzie, kiedy tylko się dowiedziałam, czego będzie dotyczyć wezwanie. Otworzyliśmy mieszkanie. Gdy drzwi ustąpiły, zabrałam sprzęt i wycofałam się w głąb klatki schodowej. Sprawdzenie mieszkania należy w takiej sytuacji do obowiązków policji, jeśli jest już na miejscu. Zresztą poza wyjątkowymi sytuacjami strażacy nie mogą samodzielnie wchodzić siłowo do czyjegoś domu. Wyjątkiem może być na przykład wzywanie pomocy przez osobę, której życiu zagraża niebezpieczeństwo, albo wyraźny zapach ulatniającego się gazu, albo – sięgając do powszechniejszych przyczyn – podejrzenie, że coś się stało osobie, której przebywanie w domu się zakłada, na przykład w starszym małżeństwie mąż wyszedł na zakupy, a po powrocie zastaje zamknięte drzwi, których nie może sforsować, gdy wewnątrz powinna być jego chora małżonka. Najczęściej jednak otwieramy drzwi na bezpośrednie polecenie policji. Dowódca zapytał mnie podczas tej akcji, czy wchodzę do środka, jeśli znajdują się tam zwłoki. Odpowiedziałam, że nie ma takiej potrzeby…
Mam specyficzne podejście do uczenia się. Najskuteczniej uczę się na błędach, ale na szczęście nie tylko na własnych. Lubię analizować różne sytuacje. Kiedyś trafiłam na informację o przypadku, który miał miejsce w Łodzi. Strażacy otworzyli mieszkanie na polecenie policji, a następnie jeden ze strażaków dołączył do policjantów, by dokonać przeszukania, co wynikało z jego własnej dobrowolnej decyzji. W trakcie przeszukania eksplodowała bomba domowej roboty, która wyrzuciła w tej małej przestrzeni tysiące metalowych opiłków…