• 0 Items - 0,00
    • Brak produktów w koszu

Blog

„Porywy namiętnych serc” to najnowsza powieść autorstwa Edyty Świętek i zarazem kontynuacja ukochanej Sagi Krynickiej. Finałowa część już w przygotowaniu!

Czas przygotować chusteczki! Wraz z nadejściem niespokojnych, wojennych czasów ważą się losy bohaterów. Jak poradzą sobie w nowej rzeczywistości? Czy Krynica zmieni się na zawsze? Jak potoczą się dalsze losy Aurelii, Tosi i Stanisława? 

Koniecznie przeczytajcie fragment książki i sprawdźcie co przygotowała dla was autorka!!

Po rozum do głowy

Krynica

Stanisław zauważył metamorfozę, którą przeszła Teodozja. Nie znał wszystkich szczegółów tamtego fatalnego dnia, ponieważ nikt nie chciał go w nic wtajemniczyć. Od dłuższego czasu siostra wyraźnie go unikała. A jego paliła ciekawość, co też takiego zaszło, że w domu nastąpiła istna rewolucja. Miał nadzieję, że prędzej czy później uda mu się porozmawiać z Teosią. Przecież to niemożliwe, by siostra w nieskończoność siedziała zamknięta w swym pokoju. Co więcej – by robiła to dobrowolnie. Nawet srogi zazwyczaj Filip nie byłby chyba aż tak okrutny, by ukarać dziewczynę w ten sposób.

Teosia zachodziła do jadalni wyłącznie w porze posiłków, potem wracała do siebie i zamykała drzwi na klucz. Ilekroć do niej stukał, nakazywała mu, by odszedł. Poza nim nikt więcej nie interesował się tym, co porabia. Widać było wyraźnie, że wszyscy domownicy są na nią źli. To ona ponosiła winę za nagłą chorobę ciotki. Nawet Staś w to nie wątpił.

Co takiego sobie powiedziały?

Siłą rzeczy w minionym okresie Rapaczowie nie uczęszczali do teatru ani na bale. Wszystkie wieczory spędzali w domowym zaciszu. Nie organizowali wieczorków tanecznych, jak to mieli w zwyczaju. Odrzucili nawet zaproszenie do Juraszków, a to już było niezwykłe. Wuj Filip tłumaczył jednak, że Aurelia musi solidnie zregenerować siły, i zarzekał się, że nie wypuści żony z buduaru, póki nie upewni się, że jest całkowicie zdrowa.

Przez jakiś czas Staś był przekonany, że to Teosia boczy się na opiekunów. Wszak przeszło jej koło nosa mnóstwo okazji do upolowania upragnionej dobrej partii. Tym większe było więc zaskoczenie, gdy pewnego dnia do domu Pod Lipami przyszła z wizytą Klara. Ciotka została już wcześniej poinformowana o chorobie Aurelii. Zrobiło jej się jednak żal Teodozji i tego, że pannie ucieka cały sezon towarzyski. Zaoferowała, że skoro Rapaczowie nie bywają, to ona weźmie pod swoje skrzydła siostrzenicę i będzie zabierać ją na bale, pilnując przy tym, by młoda dama przebywała wyłącznie w najlepszym otoczeniu. Ku niebotycznemu zdumieniu Stanisława ani ciotka, ani wuj nie zaprotestowali. Oznajmili, że jeżeli Teodozja ma ochotę, może oczywiście bawić się pod okiem Klary. Młoda dama podziękowała grzecznie ciotce za propozycję, lecz odmówiła. Oświadczyła, że w tym sezonie nie zamierza już korzystać z tego rodzaju rozrywek, bowiem jej uwagę zaprząta coś innego. Zagadywana o powód, oświadczyła, że postanowiła uzupełnić braki w edukacji. Rzeczywiście następne dni spędzała nad książkami oraz kajetami, a to było do niej zupełnie niepodobne. W sezonie uzdrowiskowym doktor Ebers nigdy nie narzekał na brak pracy. Mimo to każdego dnia zachodził do domu Pod Lipami, aby dowiadywać się o stan zdrowia swej ulubionej pacjentki. Bardzo sobie cenił Aurelię, uważał ją za kobietę o niezwykłej inteligencji i dobroci. Nic więc dziwnego, że jej samopoczucie miało dla niego ogromne znaczenie.

– Cieszę się, że widzę panią w dobrej kondycji – oznajmił, zastając Drzewicką-Rapacz w salonie wśród rodziny.

– Drogi panie doktorze, niepodobna było nadal pozostawać w buduarze. Dla mnie nie ma chyba nic gorszego niż nuda. Potrzebuję towarzystwa moich ukochanych bliskich – powiedziała, uśmiechając się czule do męża siedzącego opodal.

– Drogi panie doktorze, niepodobna było nadal pozostawać w buduarze. Dla mnie nie ma chyba nic gorszego niż nuda. Potrzebuję towarzystwa moich ukochanych bliskich – powiedziała, uśmiechając się czule do męża siedzącego opodal.

– Mam jednak nadzieję, że przynajmniej na razie odpuści sobie pani balowe szaleństwa.

– Ależ oczywiście – zapewniła szybko z obawy, by doktor nie odesłał jej mimo wszystko na wypoczynek. – Postanowiłam zrezygnować nawet z wyjść do teatru. A wie pan, że pasjami lubię dobre sztuki.

– O tak, znana jest pani z tego. Rozumiem, że próby w teatrze amatorskim też na razie odbędą się bez pani? Nie ukrywam, że lubię panią podziwiać na deskach teatru, ale zalecam unikanie przemęczania się oraz nadmiaru wzruszeń. A widziałem, ile emocji pani wkłada w każdą odgrywaną przez siebie rolę.

Nie mijał się z prawdą. Kiedy przed siedmioma laty żona krewnego Felicyty zaczęła tworzyć amatorski Teatr Ludowy, natychmiast zaproponowała udział w tym przedsięwzięciu Aurelii, a ta rzecz jasna nie odmówiła Stanisławie Nitribitt . Dla niej to była jeszcze jedna sposobność obcowania z melpomeną. W oparach dymu z papierosów, które madame Nitribitt wprost uwielbiała, odbywały się liczne próby. Podczas spotkań nie tylko ćwiczono występy, ale również rozprawiano o literaturze i delektowano się muzyką. Chociaż dla Drzewickiej-Rapacz zebrania te stanowiły miłą odskocznię od codziennej domowej rutyny, mimo wszystko nawet i z tej przyjemności postanowiła na razie zrezygnować, o czym z miejsca zapewniła lekarza.

– Madame Nitribitt na pewno wybaczy pani chwilową nieobecność. A ja cieszę się, że tak rozsądnie podchodzi pani do moich zaleceń. Chciałbym, aby wszystkie pacjentki były równie zdyscyplinowane co pani. Oj… Czasami niewdzięcznie być lekarzem uzdrowiskowym… – westchnął.

– Domyślam się, że jest to nader trudne i odpowiedzialne zajęcie – stwierdził Filip.

– Ale zapewne również i wdzięczne – dorzuciła swoje trzy grosze Felicyta.

– Nie ukrywam, że łatwo nie jest. Niektóre kuracjuszki są niemożliwie kapryśne. Uważają, że skoro płacą, mogą oczekiwać cudów bez odrobiny wysiłku ze swej strony. Prawda jest taka, że jeżeli chcemy, aby terapia przyniosła oczekiwany skutek, pacjent też musi się w nią angażować. Stosować do zaleceń, przestrzegać diety. Same słowa nie mają uzdrowicielskiej mocy. Ponadto jedną z bardzo dużych bolączek mej pracy jest brak fachowej kadry pielęgniarskiej. Mówił o tym problemie jeszcze mój poprzednik, świętej pamięci Józef Znamirowski  – wspomniał o niegdysiejszym burmistrzu i lekarzu uzdrowiskowym zarazem.

– Ach tak. Pamiętam, jak nieboszczyk uskarżał się na to mojemu Ksaweremu – przytaknęła Felicyta. – Zazdrościł trochę lekarzom z innych stron świata, ci bowiem mają do dyspozycji rzesze wykwalifikowanych świeckich pomocnic oraz sióstr miłosierdzia.

– Nasz kraj niestety pozostaje pod tym względem daleko w tyle. Mniej więcej w połowie ubiegłego wieku, za sprawą niejakiej Florence Nightingale , powstała w Anglii pierwsza szkoła pielęgniarska, zapewniająca profesjonalne przygotowanie pań. Jakże nam tego brakuje! – westchnął. – Z całym szacunkiem, jaki żywię do szarytek, siostry zakonne nie zawsze mają dryg do tego, by należycie pielęgnować chorych. Zresztą nie chodzi tylko o pomoc przy osobach, które niedyspozycja zmusza do leżenia w łóżkach. Tak naprawdę przydałyby się zręczne damskie dłonie do asysty podczas drobnych zabiegów. Robienie zastrzyków, szycie i opatrywanie ran z powodzeniem mogłyby wykonywać wykwalifikowane pielęgniarki. Obsługiwanie strzykawki nie jest tak skomplikowane, jak mogłoby się wydawać, choć tą metodą leczenia pacjentów posługujemy się stosunkowo krótko . Medycyna jednak wciąż robi oszałamiające postępy, stąd nam, lekarzom, naprawdę przydałaby się fachowa pomoc. Ostatnio czytam na ten temat sporo artykułów w prasie medycznej. Nasi doktorzy zachwycają się organizacją pracy placówek medycznych w innych krajach europejskich i wciąż podnoszą kwestię utworzenia świeckiej szkoły dla panien, które chciałyby nieść posługę pielęgniarską. Nie ukrywam, że sam bardzo chętnie zatrudniłbym w moim zakładzie kilka takich pań. Z całą pewnością nie zabrakłoby im zajęcia. Niby przy Szpitalu Powszechnym we Lwowie od dość dawna prowadzone są kursy szumnie nazywane Szkołą Pielęgniarstwa, ale mają one różny czas trwania i nie dają spodziewanego przygotowania zawodowego. Nam potrzeba nauczania z prawdziwego zdarzenia.

– W takim razie życzę panu ze wszystkich sił, by spełniło się to marzenie – oznajmiła Drzewicka-Rapacz.

– Dziękuję, pani Aurelio. Na razie rzeczywiście jest to tylko marzenie, czyli coś bardzo ulotnego. W moim odczuciu Wydział Krajowy  powinien postawić sobie za cel utworzenie takiej placówki. Bo marzenia spełniają się lub nie, a do celów wytrwale należy dążyć. Pod koniec ubiegłego wieku doktor Jan Stella Sawicki , inspektor szpitali we Lwowie, podnosił kwestię niedostatecznej opieki medycznej. Na polecenie Wydziału Krajowego opracował nawet podręcznik do nauki pielęgnowania chorych, czerpiąc wzorce z pracy panny Nightingale oraz profesora Billrotha . Mamy więc przygotowany grunt, teraz trzeba tylko podjęcia odpowiednich kroków.

– Przypuszczam, że niejedna panna chętnie ukończyłaby taką szkołę – stwierdziła Aurelia. – To pięknie wpisywałoby się w idee głoszone przez sufrażystki, ponieważ dawałoby kobietom dodatkową możliwość zarabiania pieniędzy. Na razie nieograniczony dostęp do edukacji oraz niezależność finansowa są dla większości z nas utopią.

– To zależy, czy nauka w takiej szkole byłaby odpłatna – wtrącił się pragmatyczny Filip. – Zbyt wysoka cena kursu mogłaby odstraszyć dziewczęta z mniej zamożnych domów. Natomiast dobrze urodzone i posażne osóbki raczej nie zechciałyby brać udziału w takich szkoleniach. Zwykle panny z naszej sfery marzą jedynie o dobrym zamążpójściu – dodał, zezując na Teodozję. Nie dowierzał bowiem, że podopieczna rzeczywiście wytrwa na pensji. Zakładał, że jest to tylko chwilowa fanaberia. Kiedy Teosia odczuje na własnej skórze dyscyplinę i konieczność solidnego przyłożenia się do nauki, na pewno się podda i poprosi o umożliwienie jej rychłego powrotu do domu. Osobiście uważał, że edukowanie Litworzanki jest wyrzucaniem pieniędzy, ale nigdy nie wtrącał się w poczynania żony w kwestii wydatków na jej podopiecznych. Aurelia miała pełne prawo decydować o tym, na co przeznacza przychody z tartaku.

– A ja mimo wszystko uważam, że dla niejednej dziewczyny byłaby to szansa na zdobycie godnego zajęcia. Świat się zmienia. Coraz częściej podnoszą się głosy, że kobietom należy się dostęp do edukacji. Być może dożyjemy chwili, gdy panie uczęszczające na uniwersytety nie będą nikomu przeszkadzały. Ba! Że będą stanowiły liczne grono wśród żaków.

– Zaiste, także liczę na taki postęp. Nie chciałbym, aby utalentowane kobiety musiały zmagać się z podobnymi problemami, przed jakimi stanęła Anna Tomaszewicz-Dobrska , której z uwagi na płeć bardzo długo nie pozwalano nostryfikować dyplomu, chociaż studiowała w renomowanych zagranicznych uczelniach, w tym w Zurychu, Wiedniu i Berlinie. Zapewne gdyby nie podjęła pracy w haremie sułtana Omanu przebywającego w tym samym czasie co ona w Petersburgu, do dziś nie zdołałaby tego dokonać. Kłody pod nogi rzucał jej sam profesor Ludwik Rydygier , nad czym niezmiernie ubolewam, ponieważ doktor Anna to wybitnie światły umysł. Nie pomogło nawet wstawiennictwo samego Bolesława Prusa, który wychodził ponad uprzedzenia i bronił jej zaciekle na łamach prasy. Na szczęście upór i determinacja Anny zwyciężyły. A ja ufam, że inne panie pójdą tym śladem.

– Ja także – oznajmiła Aurelia. – Na razie jednak sufrażystki wciąż dyskutują o tym, że panny pogłębiające swą wiedzę w wyższych uczelniach traktowane są z niechęcią. Muszą zmagać się z wieloma przeszkodami. Cóż z tego, że któraś zdobędzie tytuł doktora czy zgłębi tajniki prawa, skoro później ma problem ze znalezieniem odpowiedniego zajęcia? Marzę o takiej przyszłości dla moich dzieci oraz podopiecznych, w której nikt nikomu nie będzie utrudniał realizacji jego marzeń.

– Piękne wizje – skwitował Ebers. – I sądzę, że wcale nie są tak nierealne, jak mogłoby się wydawać. A wracając do meritum: trzeba nam niestety całkowitej zmiany myślenia o opiece medycznej. Teraz zajmują się tym zakonnice w ramach swego powołania do posługi. Kilkanaście lat temu uruchomiono kurs dla świeckich dozorczyń chorych, lecz spośród dwunastu infirmerek, które ukończyły szkolenie, tylko jedna znalazła zajęcie w szpitalu .

– Jakże to możliwe? – zdziwiła się Aurelia. – Wszak sam pan wspominał, że sporo się mówi i pisze o zapotrzebowaniu na damski personel.

– Tak, ale wiązałoby się to z kosztami. Zawodowym pielęgniarkom należałoby płacić stałe pensje, a na to szpitali, szczególnie ubogich prowincjonalnych, po prostu nie stać. Jedyna osóbka, która została zatrudniona, miała dodatkowo dyplom wykwalifikowanej akuszerki. Panna Teodozja obrała więc słuszny kierunek. – Skinął głową do podopiecznej gospodarzy.

– Szkoda – stwierdził Filip. – Zmarnowano spory potencjał.

– Owszem, szkoda. Odnoszę wrażenie, że my, Polacy, jesteśmy pod wieloma względami pariasami. Nawet w dziedzinie medycyny możemy jedynie spoglądać z zazdrością na inne kraje. Ale może i u nas nastąpi w końcu jakiś przełom? – dodał z błyskiem nadziei w oczach. – Wciąż podkreślam, że żyjemy w pięknych czasach. Ludzkość jeszcze nigdy nie odnotowywała takiego postępu w naukach oraz wynalazczości. Coraz częściej doceniane są wybitne kobiece umysły. Nobel zdobyty przez madame Skłodowską-Curie jest tego ewidentnym przykładem.

Teodozja przysłuchiwała się tej rozmowie w milczeniu. Nagle przyszło jej na myśl, że stanowiłaby idealną kandydatkę do takiej szkoły, o jakiej wspomniał doktor Ebers. Gdyby oczywiście ją utworzono. Wprawdzie była panną pochodzącą z dobrego domu, ale w rzeczy samej po rodzicach nie pozostał jej żaden majątek. Miała przed sobą dwie perspektywy. Mogła być bluszczem na utrzymaniu zamożnego męża albo rzeczywiście podjąć w przyszłości pracę akuszerki. Teraz dostrzegła trzecią szansę: gdyby w Galicji powstała odpowiednia szkoła, mogłaby ją ukończyć. Zyskałaby tym samym zawód, który zapewniłby jej bezpieczną i spokojną przyszłość.

Zdawała sobie sprawę z własnych niedociągnięć. Nigdy nie opanowała języka angielskiego w stopniu dostatecznym, by wyjechać na kształcenie do Londynu. Panna Apolonia próbowała ją czegoś nauczyć, lecz były to zaledwie podstawy, które i tak wchodziły Teosi do głowy z wielkimi oporami. Pokonała ją nieznajomość gramatyki. Może nawet nie tyle nieznajomość, co trudność związana z całkowitą odmiennością od gramatyki polskiej czy też rosyjskiej. Tej ostatniej uczyła się od Aurelii. Niemiecki, jakże przydatny pod zaborem Austriaków, także nie chciał jej się utrwalić w mowie i piśmie. Sama nie wiedziała, czy wynika to z lenistwa, czy raczej z braku zdolności w tym kierunku. Nie okłamywała w tej kwestii samej siebie. Niechęć do nauki była jedną z jej największych wad. Ale Teodozja miała też niewątpliwe zalety, jakimi były upór oraz konsekwencja w dążeniu do celu. Ufała, że właśnie te cechy pomogą jej w ukończeniu nauki na pensji. A potem wróci do domu z tarczą, a nie na tarczy.